Zakon

Bł. Carlos Navarro (1911-1936), męczennik.

Urodził się w Torrente (Valencja) 11.02.1911 r. Jego rodzicami byli: Franciszek Navarro i Dolores Miquel. Obłóczony został w Albarracin 5.08.1928 a pierwsza profesję złożył 11.08.1929 r. Studia filozofii i teologii odbył w Irache i Albelda. Profesję wieczystą złożył w Albelda 21.12.1934 r. święcenia kapłańskie otrzymał 4.08.1935 r. Posługę kalasantyńską wypełniał w Albacete (1935-36).

Zginął w pobliżu miejscowości Montserrat 22.09.1936 r. Jego szczątki znajdują się w krypcie los Caidos w kościele parafialnym w Torrente.

* * *

W sierpniu 1935 r. o. Karol Navarro odprawił Mszę św. prymicyjną w Torrente, w rodzinnej miejscowości. Było to wielkie święto dla całej tamtejszej wspólnoty chrześcijańskiej. Kazanie prymicyjne wygłosił ks. Marcelino Fernandez, który rok później stał się jego towarzyszem w więzieniu. Spędziwszy kilka dni wakacji, o. Karol wrócił do Kolegium w Albacete, gdzie został posłany, aby uczyć w szkole podstawowej.

Swoją pracę wypełniał z entuzjazmem, również mimo pewnych trudności, przede wszystkim wtedy, gdy w Albacete, w wyniku wyborów w lutym 1936 r. zwyciężył Front ludowy. Jak wszyscy inni księża, ubierał się po świecku, ale bez zaniedbywania mszy świętych w kaplicy Kolegium i w innych kościołach miasta.

Kiedy została ogłoszona rewolucja, Albacete zostało opanowane przez "czerwonych" i rozpoczęły się manifestacje antyreligijne wraz z paleniem klasztorów i kościołów, aresztowaniem i zabijaniem księży i zakonników. Wspólnota pijarska z Albacete musiała opuścić Kolegium i znaleźć schronienie u zaprzyjaźnionych osób, w oczekiwaniu na przeniesienie się do Valencji. O. Karol znalazł schronienie w rodzinie swego ucznia i tak mógł przeżyć z pewnym spokojem dni bardziej niebezpieczne. Jego gospodarze chcieli, aby zatrzymał się u nich, zapewniając, że zrobią wszystko, aby go uratować, ale o. Karol bał się narobić im kłopotu przez swoją obecność. Dlatego postanowił udać się do Torrente, do domu swoich rodziców. 20 sierpnia udał się do rodzinnej miejscowości i mógł uściskać rodziców i braci, przyjętą siostrę Purificazione, zakonnicę salezjańską, która go poprzedziła.

Jego rodzina nie była bezpieczna, ponieważ była znana jako prawicowa i religijna. Obecność kapłana pijara i zakonnicy salezjańskiej pogarszało sytuację.

W Torrente, jak w tylu innych miejscowościach Hiszpanii, bardzo szybko rozpętała się kampania antyreligijna: został podpalony kościół parafialny, został podpalony klasztor Tercjarek Franciszkańskich, ołtarze i obrazy święte zostały zamienione w stos popiołu. Świątynie zostały zamienione na sklepy i magazyny, księża zostali aresztowani i wtrąceni do więzienia.

O. Karol był świadkiem tych wydarzeń. Z tego powodu doświadczał wielkiego bólu i mówił do swoich najbliższych: Wielu tak bardzo cierpi z miłości do Chrystusa, a ja tutaj żyje spokojnie! Wzmógł modlitwę i przygotował się na męczeństwo z wielką powagą, przekonany, że nie wystarczy być zabitym, aby mieć zapewnione niebo, ale trzeba posiąść konieczne dyspozycje duszy. Oto co powiedział pewnego dnia do kuzynki Marii: Zbliża się prześladowanie, ale nie wszyscy, którzy zostaną zabici będą męczennikami. Aby być takim trzeba nie tylko być zabitym, ale mieć czystą świadomość, czynić dobro, przebaczyć tym, którzy cię zabiją: nie zapomnij szczególnie tego przebaczenia, aby osiągnąć męczeństwo.

W pierwszych dniach września 1936 r., niektórzy milicjanci pojawili się w domu jego rodziców, szukając go. Ojcu, który ich przyjął, powiedzieli: "Nie macie tutaj syna kapłana?". Aby uniknąć jego aresztowania, ojciec odpowiedział: "Mój syn jest w Albacete". Milicjanci odpowiedzieli, że jeśli nie ma o. Karola, trzeba, aby jeden z jego dwóch synów wstawił się do Komitetu. Kiedy odeszli o. Karol, który słyszał rozmowę z wyższego piętra, zszedł i powiedział ojcu, że to on będzie tym, który musi się wstawić. I tak zrobił. Kiedy wszedł do Komitetu, został spytany kim jest i o. Karol nie wahał się wyznać swojej tożsamości: Tak, jestem księdzem pijarem. Został zaraz wtrącony do więzienia.

O. Karol był przekonany, że od tej chwili jego dni były policzone. W następstwie dołączyli w więzieniu w Torrente inni kapłani z miejscowości, ks. Germano Gonzalvo, ks. Rafael Esteve i ks. Marcellino Fernandez. Wraz z nimi, o. Karol przygotował się na męczeństwo. "W więzieniu modlono się każdego dnia - potwierdza Antoni Navarro, także on był więźniem, ale później uwolnionym - odmawiając różaniec, litanie do Matki Bożej i inne modlitwy: kapłani odmawiali także Liturgię Godzin, korzystając z brewiarza". Ks. Marcellino Fernandez, który został uwolniony, ponieważ dużo pracował z młodzieżą Torrente, kiedy był kapelanem, powiedział, że o. Karol spowiadał się u niego kilka razy a ostatni raz tej nocy, kiedy został poprowadzony na męczeństwo. Kuzynka Maria, która każdego dnia zanosiła jedzenie dla o. Karola, wspomina to, co pewnego razu jej powiedział: Jeżeli umrę dla Chrystusa, pójdę zobaczyć Królestwo Boże.

Około drugiej 22 września, o. Karol został wyprowadzony z więzienia razem z ks. Germano i ks. Rafaelem. Żegnając się z kuzynem Antonim powiedział mu: Do zobaczenia w niebie! Przyjacielowi ks. Marcellino, który zapytał go: "Karolu, czy zdajesz sobie sprawę, gdzie cię prowadzą?", odpowiedział: Tak, idę na śmierć. Idę do nieba. Żegnaj!

Więźniom zostały związane ręce, o. Karolowi zakneblowano usta chusteczką, aby uniemożliwić wołanie na kogoś, kiedy będzie przechodził przed domem swoich rodziców. Auto na które kazano wsiąść skierowało się na drogę prowadzącą do miejscowości Montserrat. Podczas przejazdu kolejno dodawali sobie odwagi i powiedzieli milicjantom, że im przebaczają.

Kilka kilometrów od miejscowości Montserrat, polecono im zejść z samochodu i sprowadzono na kraj drogi. Trzej skazani mieli siłę przebaczyć jeszcze raz i po wezwaniu Patronki Valencji, Matki Bożej "Opuszczonych", krzyknęli wszyscy razem: "Niech żyje Chrystus Król!", zanim padli pod kulami karabinów.

Ich ciała pozostawiono w rowie przydrożnym, aż Komitet dał rozkaz, aby zostały przeniesione na cmentarz w Montserrat, gdzie zostali pochowani jeden obok drugiego w jednej mogile. Po wojnie ich ciała zostały wydobyte i zidentyfikowane, złożone w osobnych trumnach, przetransportowano do krypty de los Caidos kościoła prałackiego w Torrente, gdzie do dzisiaj się znajdują.

* * *

O. Karol Navarro żył tylko 25 lat: jego życie zostało ścięte w kwiecie wieku. Był nadzieją dla Prowincji Valencji, ale Pan chciał go mieć przy sobie bardzo szybko. W krótkim biegu swego życia pozostawił niezatarte wspomnienie u tych, którzy mieli szczęście go poznać.

O. Kalasancjusz Bau, mówiąc o jego młodości, mówi, że "mały Karol był jednym z tych, którzy rozsiewają cnotę, których Bóg posyła na świat, aby byli przykładem i zbudowaniem dla małych i wielkich".

Jego rodzice, Franciszek i Dolores, położyli wiele troski, aby wychować swoich synów do zachowywania przykazań i przepisów Kościoła, dając przykład w praktykowaniu aktów pobożności, wśród których był codzienny różaniec odmawiany w rodzinie.

Ta atmosfera w której oddychało się pobożnością mocno zaznaczyła się na formacji "Karolka", czyniąc go wzorem chłopca w Torrente. Kiedy matki wiedziały, ze ich synowie pozostają z Karolem, były spokojne, gdyż były pewne, że nic złego się nie stanie.

Jego dzieciństwo było bardzo podobne do dzieciństwa św. Józefa Kalasancjusza. Została wybrana izba w domu, do używania jej jako kaplicy, gdzie był ołtarz i wszystko potrzebne do świętych czynności. Był zadowolony, gdy matka prosiła go o radę jak jakiegoś kapłana. Nie brakowało nawet małej ambonki, od której był zwyczaj "przemawiać" do swoich rówieśników i członków rodziny. W jego domu w Torrente zachowała się jeszcze mała drewniana dzwonnica z dzwonkami, którymi przywoływał swoje audytorium dziecięce do modlitwy i na nabożeństwa, jak również na procesje, z baldachimem i świętymi obrazami, o kupno których prosił matkę, kiedy udawała się do Valencji.

Te prostoduszne (proste, naiwne) zabawy szybko ustąpiły miejsca początkowym cnotom i praktykom pobożnym, które spełniał z wyraźnym zaangażowaniem. Zapisał się do Konfraternii św. Ludwika Gonzagi i do Pobożnej unii św. Antoniego z Padwy. Codziennie służył do Mszy św. w klasztorze Tercjarek Franciszkańskich: jego grzeczność i anielska postawa zjednywały mu sympatię i miłość wszystkich.

W niektórych swoich licznych listach adresowanych do członków rodziny, które pochodzą z okresu jego formacji, znajdują się wspomnienia tego szczęśliwego dzieciństwa, które musiały często ponownie pojawiać w jego umyśle w ciągu biegu lat. Kontakt listowy z rodzicami był dla Karola bodźcem do wypełniania z większa gorliwością swoich obowiązków zakonnych, w zamian wielkie błogosławieństwo, jakie Pan mu powierzył, dając mu tak dobrych rodziców i braci, których religijność była przez niego uważana za największe dziedzictwo, jakie mogło mu być zostawione.

W takiej atmosferze rodzinnej jak jego, nie mogły nie rodzić się powołania zakonne. Zaczęła siostra Purificazione, która została siostrą salezjanką. Potem była kolej na Karola. Jego rodzice byli bardzo zadowoleni z tej łaski pana i zapisali go do Seminarium w Valencji. Tam pozostał do ukończenia 16 roku życia. Podczas ferii bożonarodzeniowych w roku szkolnym 1927-28, które spędził w Torrente z rodziną, słyszał jak mówiono o Masia del Pilar de Godolleta, gdzie Ojcowie pijarzy mieli postulantat. Karol odkrył w swojej duszy pragnienie bycia zakonnikiem, bardziej niż kapłanem. Po nagłej decyzji, nie wrócił do Seminarium, a udał się do O. Prowincjała Walencji i poprosił o przyjęcie do Szkół Pobożnych. Ten, nie tracąc czasu, wysłał go na kilka miesięcy do Masia, potem do Albarracin, siedziby nowicjatu, aby odbył rok postulantatu.

O. Karol otrzymał swoje powołanie zakonne jako specjalną łaskę od Maryi. To wnioskuje się z listu jaki napisał do siostry salezjanki: Informuję Cię o wielkiej nowinie, która jest następująca: będąc powołany przez Najświętszą Maryję Pannę do opuszczenia świata i obrania życia zakonnego, poszedłem za tym boskim wezwaniem i wstąpiłem do znakomitego Zakonu Szkół Pobożnych, w nowicjacie, w którego jestem już od miesiąca.

Dopuszczony do Profesji po roku nowicjatu, informował o tym najbliższych w następujących słowach: 11 sierpnia 1929 r., będzie tutaj Profesja, na którą przybędzie O. prowincjał. Radujcie się więc, rodzice i bracia, ponieważ zbliżają się śluby waszego syna i brata z władcami nieba i ziemi, Jezusem i Maryją.

Z Albarracin przeszedł do Domu Centralnego w Irache, aby odbyć stadia filozofii i teologii, które potem dopełni w Albelda.

W okresie swojej formacji, według świadectwa O. magistra, Karol "był zawsze jowialny i uprzejmy z wszystkimi, ale w tym samym ciężkim czasie, dokładny, gorliwy, przykładny".

Wyróżniał się przez swoją pobożność liturgiczną, która się uwydatniała przede wszystkim przy okazji świąt. Mówił o tym często w listach, które wysyłał do najbliższych. Oto pewne przykłady.

Tutaj przygotowujemy Liturgię Wielkiego Tygodnia, która, jak dobrze wiecie, bardzo mi się podobała również wtedy, gdy byłem z wami. W niej są przedstawione w sposób tak ekspresyjny liczne cierpienia, które Chrystus wycierpiał z miłości do nas... Tak zachęcał do przeżywania Wielkiego Postu: Rozpoczynamy Wielki Post: zobaczmy czy moi bracia z większą troską wejdą w wypełnianie swoich zadań dobrych chrześcijan, uczestnicząc w kazaniach i przygotowując się do przyjęcia Baranka paschalnego. W pewnym ostatnim liście: Nade wszystko pragnę, abyście przeżyli szczęśliwie najbliższy Wielki Piątek, w którym mama obchodzi swoje imieniny. Niech Najświętsza Dziewica, której obraz bolesny, jedyny w swoim rodzaju, który kościół daje nam dla naszej kontemplacji w tym czasie Pasji, rozlewa na was wszystkich obfite uczucia pobożności i skruchy... Chciałbym być z wami w tych dniach, aby wylać całą moją miłość do Jezusa, naszego Dobra, naszego Życia, naszego Wszystkiego, wyjaśniając wam głębokie znaczenie ceremonii liturgicznych tych dni, które poprzedzają Zmartwychwstanie Boga, który stał się człowiekiem.

Jego żarliwości dla liturgii towarzyszyło pragnienie apostolatu.

Moją jedyną nadzieją - pisze w 1933 - jest współpracować nad rozszerzeniem i rozwojem Królestwa Jezusa Chrystusa w sercach chrześcijan: i w tym celu proszę z natarczywością o ducha Boskiego Zbawiciela i łatwość słowa, nie aby popisywać się mądrymi modlitwami, ale aby doprowadzić wiele dusz do stóp tabernakulum...

4 kwietnia tego samego roku, po wyrażeniu swojego entuzjazmu wobec wzniosłości liturgii i przedstawienia tego rodzicom i braciom, napisał: Przyjdzie dzień, w którym Pan zaspokoi moje pragnienia. W każdym dniu, który mija czuję się bardziej ożywiony, by iść śladami Chrystusa... Gorąco pragnę chwili, w której będę mógł wyjaśniać dzieciom i młodzieży jego zbawcze prawdy.

Kapłaństwo, którego pragnął wszystkimi siłami swojej duszy, trwało trochę ponad rok. Pan chciał go zjednoczyć z sobą w krwawej ofierze męczeństwa. Przyjął to jako dar Nieba.

Zginął po wezwaniu Maryi "Opuszczonych" i kontynuując powtarzanie pokornie - jak wyznał jeden z jego zabójców - "Niech żyje Chrystus Król", aż do ostatniego tchu.


(O. Mario Carisio, Religiosi scolopi testimoni della fede, Roma 1989, ss.107-113, tłum. o. T. Suślik)